Amber Gold i piramidy finansowe część Iczęść II
  Tweet   Blogi Polityczne      

ACTA: w czym problem?

Część Pierwsza: DRM i cenzura oprogramowania

Marcin Skubiszewski, 3 lutego 2012


Moim zdaniem cała ta koncepcja jest kompletnie anachroniczna. [...] Dlatego, że [ACTA] się opiera na tym, że przy pomocy środków represywnych można wymusić na dziesiątkach milionów ludzi respektowanie praw autorskich i praw wielkich firm. Moim zdaniem to jest iluzja.

Alexander Smolar
(nagranie tu, słuchać od 4:54)

Czym jest ACTA

ACTA (Anti-Counterfeiting Trade Agreement — umowa handlowa dotycząca zwalczania obrotu towarami podrobionymi) dotyczy skutecznego zwalczania tego, co zwykle nazywa się piractwem, a co w tej umowie określono jako "towary podrobione". Chodzi tu między innymi o nielegalnie skopiowane książki, muzykę, filmy czy programy komputerowe (w tym gry). Tekst ACTA można znaleźć tu po angielsku oraz tu po polsku.

Oficjalnie ACTA ma tylko jeden cel: zwiększenie skuteczności walki z towarami podrobionymi. Umowa ta nie wnosi natomiast nic nowego do definicji towarów podrobionych, a więc wszystko to, co dotychczas było legalne (czyli nie było prawnie uznawane za podrobione) nadal legalne pozostanie. Ta zasada jest zapisana w artykule 3 ACTA. Tak więc, jeśli ufamy artykułowi 3 i jeśli wierzymy, że liczne i skomplikowane przepisy zawarte w ACTA rzeczywiście odpowiadają deklaracji zawartej w tym artykule, to ci z nas, którzy korzystają wyłącznie z legalnej muzyki, z legalnych filmów, z legalnego oprogramowania, mogą spać spokojnie. Czy jest tak rzeczywiście?

Trzy wielkie problemy ACTA

W rzeczywistości ACTA nosi w sobie trzy poważne problemy, które dotyczą nas wszystkich. Jest to problem z komputerami, problem z lobbingiem i problem z demokracją.

Problem z komputerami ma swoje źródło w tym, że przy obecnym stanie techniki bezpłatne kopiowanie muzyki i filmów jest bardziej naturalne i prostsze niż ich zakup. Zmienić ten stan rzeczy najłatwiej jest przez odebranie konsumentom możliwości swobodnego korzystania z komputerów i z internetu. ACTA rzeczywiście zmierza w tym kierunku, a mianowicie wymaga od państw skutecznego pilnowania, aby każdy komputer, choć kupiony przez konsumenta i stanowiący jego wyłączną własność, musiał działać tak, jak podyktują to konsorcja zrzeszające producentów filmów i muzyki. Czyniąc to, ACTA cenzuruje oprogramowanie, czyli zabrania konsumentom korzystać z programów, które są im potrzebne, a które mogą szkodzić (czasem tylko potencjalnie i pośrednio) potentatom własności intelektualnej. W ten sposób ACTA ogranicza prawa każdego z nas, a jednocześnie blokuje rozwój informatyki.

Problem z lobbingiem polega na tym, że ACTA została napisana wyłącznie w interesie jednej grupy podmiotów, a mianowicie właścicieli praw zwanych "własnością intelektualną": praw autorskich, znaków towarowych i patentów. Do tej grupy należą producenci filmowi i muzyczni oraz wydawcy komercyjnego oprogramowania. Prym wiodą tu firmy amerykańskie, takie jak Disney czy Microsoft.

ACTA ogranicza się do obrony interesów tych właśnie podmiotów, tymczasem powinno być inaczej: prawo międzynarodowe powinno chronić rynek własności intelektualnej przed wszelkimi działaniami, które go niszczą, niezależnie od tego, czy te działania są szkodliwe dla takich potentatów jak Disney lub Microsoft, czy też, wręcz przeciwnie, są przez tych potentatów popierane.

Piractwo, czyli ściąganie nielegalnych kopii, jest niewątpliwie działaniem psującym rynek. I jest to działanie na szkodę właścicieli praw. Ale właściciele ci ze swej strony prowadzą wiele rozmaitych działań psujących rynek. Głównym przykładem są tu praktyki monopolistyczne i zmowy, które blokują konkurencję i windują ceny (zmowy te są czasem ścigane przez prawo, ale niezbyt skutecznie, a czasem wręcz popierane przez prawo).

ACTA bardzo energicznie zwalcza piractwo, czyli te działania psujące rynek, które są wymierzone we właścicieli praw. Natomiast bardzo naganne działania ze strony właścicieli praw nie są zwalczane ani przez tę umowę, ani przez inne podobne akty prawne.

Oto dwa przykłady. ACTA ma na celu zagwarantowanie, że nikt nie będzie mógł użyć pirackiej kopii Windowsa zamiast legalnego egzemplarza, kosztującego 600 zł. Ale monopolistyczne działania Microsoftu, na skutek których ten egzemplarz kosztuje 600 zł zamiast na przykład 150, nie są zwalczane. ACTA ma na celu odebranie internautom możliwości ściągania za darmo muzyki, za którą artysta wymaga opłaty — ale ani ACTA, ani inne akty prawne nie dążą do złamania zmowy, która w wielu przypadkach uniemożliwia muzykom bezpłatną dystrybucję własnej muzyki. A taka zmowa jest równie szkodliwa dla rynku i równie naganna moralnie jak piractwo.

Problem z demokracją, czyli trzeci wielki problem, jaki niesie ze sobą ACTA, wynika z tego, że umowa ta narzuca państwom szczegółowe przepisy, które będą musiały być wprowadzone do prawa wewnętrznego. W sprawach dotyczących towarów podrobionych państwa stracą znaczną część swobody co do tego, w jaki sposób chronią prawa stron w procesie cywilnym, jakie kary przewidują za poszczególne przestępstwa, a nawet jakie czyny są uważane w danym państwie za przestępstwa.

Zasady demokracji wymagają, aby tego rodzaju uregulowania mogły być zmieniane w drodze ustaw uchwalonych przez parlament, na przykład wtedy, gdy dane uregulowanie okaże się w praktyce szkodliwe lub wywoła duże protesty społeczne. Ale ACTA narzuca takie, a nie inne rozwiązania. Jeżeli Polska ratyfikuje ACTA, to możemy dojść nawet do sytuacji, w której 90% Polaków i 90% polskich posłów dojdzie do przekonania, że taki czy inny przepis jest zły, ale przepisu nie będzie można zmienić, bo jest wymagany przez ACTA.

W niniejszym artykule jest mowa o problemie ACTA z komputerami. Kolejny artykuł będzie mówić o problemie z lobbingiem i o problemie z demokracją.

Prawo autorskie i DRM

Prawo autorskie niegdyś miało sens

Prawo autorskie wykształciło się w czasach, gdy większość podlegających mu dzieł mogła być kopiowana jedynie przemysłowo, na dużą skalę. Jedynie na dużą skalę można było wiele lat temu drukować książki czy produkować płyty muzyczne. W owych czasach łamanie prawa autorskiego mogło w praktyce być dokonywane tylko na dużą, przemysłową skalę i z tego powodu było łatwe do wykrycia.

Po angielsku prawo autorskie nazywa się copyright, co dosłownie oznacza "prawo do kopiowania" czy też "prawo do produkowania egzemplarzy" (angielskie słowo copy oznacza zarówno kopię, jak i egzemplarz). Właściciel praw autorskich jako jedyny ma prawo tworzyć kopie swojego dzieła lub godzić się, by ktoś inny takie kopie robił — gdy prawo autorskie powstawało, chodziło tu oczywiście głównie o kopie produkowane na masową skalę, gdyż skala inna niż masowa nie miała sensu ekonomicznego.

Z czasem, począwszy od lat siedemdziesiątych XX wieku, sytuacja zaczęła się zmieniać: możliwość kopiowania dzieł podlegających prawu autorskiemu otworzyła się przed zwykłymi konsumentami. Chodzi tu o fotokopie (książki), nagrania magnetofonowe (muzyka) i magnetowidowe (filmy). Kopie robione przez zwykłych konsumentów były jednak droższe w produkcji i niższej jakości niż egzemplarze produkowane przemysłowo, a ich tworzenie było czasochłonne. Tak więc, choć konsument mógł robić kopie (na własny użytek albo nawet przeznaczone dla innych), to wygodniej mu było korzystać z egzemplarza wyprodukowanego przemysłowo. Kopie robione przez zwykłych konsumentów miały pewne, choć ograniczone, znaczenie ekonomiczne, zmniejszały zyski autorów i firm dystrybuujących dzieła. Skutkiem tego MPAA (Motion Picture association of America, amerykańskie stowarzyszenie firm produkująctych filmy) ostro zwalczało dopuszczenie do użytku magnetowidów. W roku 1982 Jack Valenti, wieloletni prezes MPAA, wsławił się taką oto wypowiedzią przed komisją Kongresu USA:

Mówię wam, że magnetowid jest dla amerykańskiego producenta filmów i dla amerykańskiego społeczeństwa tym, czym dusiciel z Bostonu [seryjny morderca] jest dla samotnych kobiet.

Jednak wbrew słowom Valentiego, kopie robione przez konsumentów miały tylko ograniczone znaczenie ekonomiczne. I, co nawet ważniejsze, prawo autorskie nadal mogło bez urągania logice nosić nazwę copyright, gdyż w centrum uwagi pozostawały konkretne egzemplarze dzieła, możliwe do fizycznego zidentyfikowana, a prawo autorskie decydowało, kto ma prawo takie egzemplarze produkować.

Kopiowanie jest dziś tak łatwe, że prawo autorskie niemal straciło sens

Dziś wszystko jest inaczej. Dzięki komputerom kopiowanie dzieł jest łatwe i tanie na dowolną skalę, niezależnie od tego, czy chodzi o przemysłową produkcję milionów egzemplarzy, czy o zrobienie jednej kopii na potrzeby jednej osoby. Jakość kopii niczym nie ustępuje jakości oryginału. Wielu konsumentów kopiuje dzieła (książki, albumy muzyczne, filmy czy oprogramowanie) do pamięci takiego czy innego urządzenia cyfrowego.

W tej sytuacji tradycyjna sprzedaż przemysłowo wyprodukowanych egzemplarzy straciła dużą część swojego dawnego znaczenia. Jeśli nawet konsument kupi płytę kompaktową z muzyką, to często tylko po to, aby skopiować jej zawartość do komputera i do jednego lub kilku odtwarzaczy MP3. A następnie, czemu nie, do odtwarzaczy MP3 swoich najbliższych i innych osób, które będą mogły potem przekazać kolejne kopie innym osobom.

Można się spierać, co powinno być moralnie i prawnie dopuszczalne: kopiownie muzyki z płyty tylko do jednego odtwarzacza MP3, czy tylko do odtwarzaczy należących do jednej osoby lub do jednej rodziny, czy może coś więcej. Ale w każdym przypadku słuchanie muzyki będzie się opierać na kopiach innych niż ta wyprodukowana za zgodą właściciela prawa autorskiego. Angielskie słowo copyright traci w dużym stopniu sens, gdyż wykorzystywanie dzieła (np. słuchanie muzyki) i tak nie opiera się już na egzemplarzu wyprodukowanym zgodnie z copyright-em.

Sytuacja ta nie wynika z czyjejkolwiek chęci oszukiwania artystów. Jest ona po prostu naturalna: każde urządzenie pozwalające na korzystanie z dzieł objętych prawem autorskim ma swoją własną pamięć (dysk lub pamięć flash). Ta pamięć jest dużo wygodniejsza w użyciu niż nośniki, na których dzieła są sprzedawane. Na przykład nowoczesny dysk twardy o pojemności 2 TB (dwóch terabajtów), kosztujący w normalnych warunkach rynkowych poniżej 400 złotych, może bez żadnej kompresji zawierać kopie 2800 płyt kompaktowych z muzyką (w praktyce stosuje się kompresję, co kilkakrotnie zwiększa ilość muzyki mieszczącą się na dysku) lub ponad 200 dwuwarstwowych DVD zawierających pełnometrażowe filmy z bonusami. Zdecydowanie wygodniej jest mieć jeden dysk niż kilkaset lub kilka tysięcy płyt, nie mówiąc już o tym, że wielu konsumentów woli oglądać filmy i słuchać muzyki na lekkim przenośnym sprzęcie, który nie zawiera odtwarzacza płyt (smartfony, netbooki czy też ostatnio modne tablety, w tym słynny iPad).

Wprowadzenie DRM

Sytuacja opisana powyżej, w której prawo autorskie stopniowo traci sens, jest nie do zniesienia dla właścicieli praw. Nie można się więc dziwić, że właściciele ci próbują coś zrobić, aby tę sytuację zmienić (właściwie: aby zmienić bieg historii). Podstawą ich strategii jest wprowadzenie szeregu mechanizmów określanych jako DRM (digital rights management — cyfrowe zarządzanie prawami). DRM, to ogólna nazwa środków technicznych, które sztucznie ograniczają konsumentowi możliwość kopiowanie danego dzieła, a często również ograniczają możliwość korzystania z dzieła (chodzi tu oczywiście o dzieło, którego egzemplarz konsument kupił). Istnieją różne systemy DRM, mniej lub bardziej restrykcyjne.

Jakie ograniczenia narzuca DRM (przykłady)

Jednym z najbardziej restrykcyjnych systemów DRM jest CSS (content scramble system), któremu podlegają filmy sprzedawane na DVD. CSS zabrania konsumentowi robienia jakichkolwiek kopii filmu (z tego powodu filmów kupionych na DVD w ogóle nie można legalnie oglądać na komputerach pozbawionych odtwarzacza płyt). Dodatkowe ograniczenia używane przy formacie DVD powodują, że reklamy poprzedzające film muszą zostać obejrzane (nie można ich przewinąć). Ponadto odtwarzacze DVD pilnują, czy oglądana płyta została kupiona we właściwym regionie: na przykład filmu kupionego w Ameryce nie można oglądać na odtwarzaczu kupionym w Europie (w tym miejscu należy złożyć wyrazy szacunku producentom filmów pornograficznych: oni nie stosują ograniczeń regionalnych, filmy pornograficzne wydawane na DVD można z reguły oglądać na całym świecie).

Format DVD jest obecnie zastępowany przez nowszy format blu-ray. I tu mamy pewien postęp, mechanizmy DRM związane z formatem blu-ray są nieco bardziej elastyczne: część filmów (nie tylko pornograficznych) sprzedawanych na dyskach blu-ray można oglądać na całym świecie, bez ograniczenia do niektórych tylko regionów. Absolutny zakaz sporządzania kopii też nie zawsze obowiązuje: producenci niektórych filmów pozwalają konsumentowi na jednokrotne skopiowanie filmu z płyty blu-ray do komputera, pod warunkiem że kopia będzie używana na komputerach należących do jednej tylko osoby, wyposażonych w odpowiedni system DRM pochodzący od Microsoftu lub od Apple (kopia działa tylko z jednym z systemów).

Ale obok tych ograniczonych ułatwień, DRM powiązany z formatem blu-ray wprowadza nowe nowe utrudnienie, a mianowicie rozróżnienie między wydaniami filmów przeznaczonymi do użytku domowego, a tymi przeznaczonymi do użytku profesjonalnego. Te ostatnie zawierają ukryty znacznik (watermark) zwany No Home Use. Filmy ze znacznikiem No Home Use nie mogą być czytane przez sprzęt przeznaczony do użytku domowego. Obok podziału wydań filmu na regiony mamy więc podział na zastosowania, profesjonalne i domowe, a każdy odtwarzacz blu-ray ma prawo czytać tylko te filmy, do których jest przeznaczony.

Jak ACTA prowadzi do cenzurowania oprogramowania

Szkodliwość ACTA dla użytkowników komputerów i dla przemysłu informatycznego wynika przede wszystkim z punktów 5, 6 i 7 artykułu 27 tej umowy. Punkty te zobowiązują państwa do wprowadzenia skutecznych środków zaradczych przeciwko obchodzeniu DRM, czyli przeciwko korzystaniu z dzieł inaczej, niż za pośrednictwem sprzętu lub oprogramowania realizującego DRM i zaaprobowanego przez producenta danego systemu DRM. Programy, które pozwalają ominąć DRM, mają być skutecznie zakazane.

Skutkiem tego ostatniego zakazu będzie to, że na większości komputerów osobistych będzie można legalne używać tylko takiego oprogramowanie systemowego, jakie zaakceptują producenci systemów DRM (czyli potentaci własności intelektualnej lub ich konsorcja). Mamy tu więc do czynienia z cenzurą oprogramowania. I bynajmniej nie chodzi tu tylko o oprogramowanie dające dostęp do dzieł (a więc służące np. do wyświetlania filmów), lecz o wszelkie oprogramowanie systemowe, czyli tę część oprogramowania komputera, która realizuje najbardziej podstawowe funkcje i powoduje, że komputer w ogóle działa. Dzięki oprogramowaniu systemowemu komputer jest w stanie wykonywać inne programy, zwane aplikacyjnymi.

Oto krótkie wyjaśnienie sposobu, w jaki zakaz obchodzenia DRM będzie skutkował cenzurowaniem oprogramowania systemowego.

Źródło problemu: DRM musi całościowo pilnować komputera

Główna trudność w tworzeniu systemów DRM polega na tym, że filmy, książki i muzyka, które mają być chronione przed kopiowaniem, są często odtwarzane nie na specjalistycznych odtwarzaczach, lecz na zwykłych komputerach. A komputery mogą być modyfikowane i programowane na najróżniejsze sposoby, również takie, które pozwalają obejść DRM i dowolnie kopiować dzieła.

Odpowiednia modyfikacja lub odpowiednie zaprogramowanie komputera, umożliwiające skopiowanie dzieła, mogą być umiejscowione właściwie w każdym miejscu. Na przykład płyta graficzna może być tak zaprogramowana, że sporządzi kopię wyświetlanego filmu. Ekran komputera może zostać zastąpiony nagrywarką, która nagra kopię filmu. Oprogramowanie systemowe może podglądać działanie programu realizującego DRM i tym sposobem uzyskać kopię dzieła.

Ponadto każdy mechanizm DRM opiera się na tym, że dzieła są sprzedawane w formie zaszyfrowanej, tak aby mogły być czytane (rozszyfrowywane) wyłącznie przez specjalny sprzęt lub oprogramowanie, które zostało zaaprobowane przez producenta systemu DRM i realizuje odpowiednie zakazy. Gdy tylko szyfr używany przez dany system DRM jest złamany (na przykład gdy opublikowane zostają klucze pozwalające rozszyfrowywać dzieła), obejście tego systemu staje się bardzo łatwe: wtedy można dowolnie pisać programy do czytania dzieł podlegających temu systemowi, w szczególności można pisać programy nie zawierające żadnych restrykcji, na przykład pozwalające uzyskać kopię dzieła niezaszyfrowaną i nieużywającą DRM.

Odpowiednia modyfikacja lub odpowiednie zaprogramowanie komputera, na którym pracuje system DRM, pozwala na obserwację działania systemu - w tym na szczegółową obserwację sposobu, w jaki system ten rozszyfrowuje dzieła. A to z kolei, przy pewnym wysiłu intelektualnym, pozwala dobremu specjaliście na złamanie szyfru i uczynienie całego systemu DRM bezużytecznym.

Jest tylko jeden sposób na uczynienie DRM rzeczywiście skutecznym. Sposób ten polega na objęciu kontrolą całego komputera, w taki sposób aby wszystkie jego elementy (zarówno podzespoły sprzętowe, w tym ekran, jak oprogramowanie systemowe) były odpowiednio pilnowane. Trzeba w szczególności pilnować, aby oprogramowanie systemowe nie zezwalało na obserwację pracy mechanizmu DRM.

Skuteczny DRM oznacza więc, że cały komputer, który nominalnie stanowi własność konsumenta, w rzeczywistości pracuje nie tak, jak konsument by sobie tego życzył, lecz tak, jak chce producent systemu DRM. Na przykład: kontrola ze strony DRM musi być na tyle ścisła, że jeśli konsument zamiast ekranu chciałby przyłączyć aparat zdolny do sporządzenia kopii wyświetlanego filmu, to system DRM będzie w stanie to uniemożliwić.

Całościowa kontrola komputera — kilka szczegółów

Aby dowiedzieć się ze szczegółami, w jaki sposób DRM całościowo kontroluje komputer konsumenta, można na przykład przeczytać dokument licencyjny systemu AACS (system ten jest DRM-em używanym do filmów sprzedawanych na płytach blu-ray). Dokument ten liczy 187 stron. Firmy, które chcą budować sprzęt lub oprogramowanie do czytania filmów z płyt blu-ray muszą go podpisać, a następnie skrupulatnie stosować się do zawartych w nim wymogów technicznych. Za odstępstwa grożą kary finansowe, w poważniejszych przypadkach kara wynosi 8 milionów dolarów (punkt 9.4.2, str. 59 dokumentu). Perspektywa płacenia tak ogromnej kary oznacza w praktyce, że niewielkie firmy będą wolały nie ryzykować i nie będą produkować sprzętu czy oprogramowania do odtwarzania filmów sprzedawanych na dyskach blu-ray. Dokument licencyjny AACS ogranicza więc konkurencję w tej dziedzinie i znacząco podnosi cenę odtwarzaczy blu-ray.

Możemy na przykład przejrzeć reglamentację, jakiej dokument licencyjny AACS poddaje sygnał elektryczny, przy pomocy którego obraz filmu wysyłany jest na ekran. Własności tego sygnału (które muszą być respektowane pod karą ośmiu milionów dolarów) opisane są w formie tabeli na stronach E-39 do E-46 dokumentu licencyjnego — osiem stron tekstu na temat jednego szczegółu technicznego! Te osiem stron dobrze ilustruje drobiazgowość, z jaką dokument licencyjny stawia wymagania dotyczące pełnej i szczegółowej kontroli najróżniejszych aspektów komputera, na którym odtwarzane są płyty blu-ray.

Ścisły związek między DRM a cenzurą oprogramowania

Objęcie komputera całościową kontrolą jest naruszeniem podstawowych zasad, na których zbudowane są społeczeństwa zachodnie. Chodzi tu przede wszystkim o prawo własności, ale również o zasadę, według której producent towarów powinien towary te tworzyć w interesie swojego klienta (tak, aby jak najlepiej służyły klientowi, a nie komuś innemu). Kontrola narzucana przez DRM powoduje bowiem, że maszyna stanowiąca własność konsumenta i znajdująca się w jego domu nie jest zaprojektowana i zaprogramowana w jego interesie, lecz zgodnie z żądaniami konsorcjów zrzeszających potentatów własności intelektualnej. Punkty 5, 6 i 7 artykułu 27 ACTA zobowiązują państwa do skutecznego zwalczania metod pozwalających obchodzić DRM — czyli metod, które pozwoliłyby doprowadzieć komputery do takiego działania, jakiego życzą sobie konsumenci będący ich właścicielami. ACTA nakazuje państwom skutecznie zwalczać rozpowszechnianie oprogramowania, które pozwoliłoby na przykład na kopiowanie filmów na tablety tak, aby film można było obejrzeć w podróży (w ramach dozwolonego użytku, a więc skądinąd legalnie), aby można było wyświetlić film z pominięciem reklam lub używać ekranów innych, niż te dozwolone przez strony E-39 do E-46 dokumentu licencyjnego AACS.

Ale zakaz obchodzenia DRM jest nie tylko szokujący dla samej zasady i sprzeczny z interesami konsumentów. Jest on również, co nawet ważniejsze, szkodliwy dla przemysłu informatycznego. Liczącą się częścią tego przemysłu jest bowiem wolne oprogramowanie (czasami określane jako oprogramowanie otwarte lub open source), czyli takie oprogramowanie, które każdy może dowolnie zmieniać i udoskonalać, a potem kopiować za darmo i bez ograniczeń. Wiele wolnych programów występuje na rynku w bardzo rozmaitych wersjach. Tak na przykład wolny system operacyjny Linux ma ponad sto wariantów, tworzonych i bezustannie ulepszanych przez wiele różnych firm i organizacji (określenie system operacyjny oznacza to samo, co oprogramowanie systemowe). Tymczasem komercyjny system operacyjny Windows (główny konkurent Linuxa) wydawany jest wyłącznie przez firmę Microsoft i istnieje w kilku tylko wersjach, które zostały kolejno opracowane przez Microsoft.

Aby DRM mógł skutecznie pilnować komputera, twórcy systemów DRM z natury rzeczy muszą zwracać uwagę na to, jaki dokładnie system operacyjny jest przez ten komputer używany. System operacyjny może bowiem zachowywać się inaczej, niż wymaga tego DRM. Może na przykład obserwować działanie DRM, co, jak już wspomnieliśmy, może prowadzić do złamania jego szyfru. System operacyjny może też wydawać płycie graficznej polecenie kopiowania wyświetlanego filmu. Albo wysyłać do ekranu sygnał inny niż żąda DRM, co poskutkuje możliwością skopiowania filmu przez nagrywarkę podłączoną zamiast ekranu. Z tych przyczyn Linux, system mający ponad sto wariantów, z których każdy może być dowolnie zmieniany przez każdego, niezbyt dobrze nadaje się do użytku z DRM-em.

Producenci systemów DRM bardzo niechętnie zezwalają na ich stosowanie na komputerach używających Linuxa. Ta niechęć zapewne wynika z przyczyn wyjaśnionych powyżej, ale siła niechęci wykracza poza to, co da się racjonalnie uzasadnić. Konsorcjum DVD Copy Control Association udzieliło licencji na wydanie programu wyświetlającego filmy z DVD na komputerach używających Linuxa po raz pierwszy w roku 2006. Tymczasem format DVD i używany na nim system DRM, zwany CSS, istnieją od roku 1997, a w roku 1999 szyfr stanowiący podstawę CSS został złamany. Brak dopuszczonych przez konsorcjum odtwarzaczy DVD dla Linuxa był racjonalny do roku 1999. Trudno jest jednak uzasadnić to, że ten brak trwał aż do roku 2006, podczas gdy inne, nielicencjonowane programy dające nieograniczony dostęp do filmów z DVD były powszechnie (choć niekoniecznie legalnie) dostępne.

Konsorcjum odpowiedzialne za system AACS, któremu podlegają filmy sprzedawane na płytach blu-ray, nie udzieliło dotychczas i nie zamierza udzielić licencji na stworzenie oprogramowania, które mogłoby wyświetlać te filmy na Linuxie (ta restrykcyjna polityka jest o tyle uzasadniona, że szyfr, którego używa AACS, nie został dotychczas złamany w sposób kompletny, jest więc jeszcze czego chronić).

Skutki cenzury oprogramowania dla Linuxa i dla informatyki w ogóle

Wrogość konsorcjów wobec Linuxa ma jeden oczywisty i bezpośredni skutek: Linux nie może być używany (jest ocenzurowany) wszędzie tam, gdzie konsument chce korzystać z treści podlegających DRM.

To ocenzurowanie rodzi kolejny skutek, jakim jest ogólne osłabienie Linuxa jako systemu, który w wielu okolicznościach nie może być używany. Jak możnaby sobie wyobrazić np. sprzedaż na masową skalę laptopów używających Linuxa, które nie potrafią wyświetlać filmów z płyt blu-ray? Linux jest dziś najczęściej używanym systemem operacyjnym dla superkomputerów i serwerów, a więc dla tych komputerów, które nigdy nie są używane do odtwarzania dzieł podlegających jakiejkolwiek formie DRM-u. Udział Linuxa w rynku netbooków, czyli małych komputerów osobistych pozbawionych odtwarzacza DVD czy blu-ray jest rzędu 30%. Natomiast w rynku komputerów osobistych większych niż netbooki, z reguły zawierających odtwarzacz DVD lub blu-ray, udział Linuxa jest oceniany na mniej niż 2%. Cenzura Linuxa przez konsorcja wydaje się być bardzo skuteczna.

Możnaby pomyśleć, że problem, o którym tu mowa, dotyczy tylko jakiejś specjalnej części przemysłu informatycznego, która nazywa się "wolne oprogramowanie" i której częścią jest Linux. Ale w rzeczywistości cenzura nałożona na Linux jest problemem dla całego przemysłu informatycznego i dla wszystkich użytkowników komputerów. Wolne oprogramowanie stanowi bowiem bardzo potrzebną konkurencję dla oprogramowania komercyjnego, a osłabienie tej konkurencji automatycznie oznaczać będzie wzmocnienie niemal monopolistycznej pozycji wielkich firm produkujących oprogramowanie komercyjne, przede wszystkim Microsoftu. Takie wzmocnienie monopoli zaszkodzi wszystkim konsumentom, nie tylko tym, którzy preferują wolne oprogramowanie.

Ponadto wolne programowanie często miesza się z oprogramowaniem komercyjnym. Najlepszym chyba przykładem mieszanki jest Android, system operacyjny dla smartfonów i tabletów opracowany przez Google (nie zapominajmy, że smartfony i tablety, to też komputery, tyle, że mniejsze; nie ma więc żadnej zasadniczej różnicy między oprogramowaniem dla smartfonów, oprogramowaniem dla tabletów, a oprogramowaniem dla komputerów biurowych). Podstawą Androida jest jądro systemu Linux, a więc program wolny i niekomercyjny. Do tego jądra Google dopisał inne elementy, które mają status wolnego oprogramowania (każdy może je zmieniać, udoskonalać i swobodnie kopiować), mimo że cel jest tu komercyjny. Jeszcze inne elementy systemu, a mianowicie najważniejsze aplikacje, mają charakter komercyjny (nie są wolne: tylko Google może wprowadzać do nich zmiany). Cenzurowanie Linuksa, hamując rozwój tego systemu, ma więc negatywne skutki również dla smartfonów i tabletów opartych na Androidzie.

Jak bardzo ACTA zaszkodzi Linuxowi

Opisaliśmy, w jaki sposób producenci systemów DRM cenzurują Linux. Oczywiście cenzura ta przestaje działać, gdy tylko konsument może obejść DRM (czyli uzyskać dostęp do dzieł z pominięciem DRM). Możliwość obchodzenia DRM jest więc kluczową kwestią dla przyszłości Linuxa.

Nawet bez ACTA obchodzenie DRM spotyka się z czterema poważnymi przeszkodami. Pierwsza z nich jest natury technicznej: systemy DRM projektowane są tak, aby jak najtrudniej było je obejść, w szczególności złamać używane w nich szyfry. Przypomnijmy, że szyfr używany w CSS został złamany dwa lata po publikacji pierwszych filmów podlegających temu systemowi. AACS używany jest od roku 2006, a jak dotąd techniki jego obchodzenia są niekompletne: na komputerach używających Linuxa można oglądać znaczną część filmów sprzedawanych na płytach blu-ray, ale nie wszystkie.

Pozostałe trzy przeszkody w obchodzeniu DRM mają charakter prawny. Pierwszą z nich jest artykuł 11 traktatu WIPO z roku 1996. Drugą przeszkodą jest dyrektywa Unii Europejskiej z dnia 22 maja 2001 r. w sprawie harmonizacji niektórych aspektów praw autorskich i pokrewnych w społeczeństwie informacyjnym. Trzecią wreszcie przeszkodą są artykuły 771 oraz 1181 polskiej ustawy o prawie autorskim i prawach pochodnych.

Każdy z tych przepisów zabrania obchodzenia DRM oraz tworzenia i rozpowszechniania programów do tego służących. W szczególności art. 1181 prawa autorskiego przewiduje za to kary, które dochodzą do trzech lat więzienia (do roku w przypadku samego tylko posiadania lub używania programów pozwalających obejść DRM). A więc każda z dziesiątek tysięcy (a może setek tysięcy) osób w Polsce, które oglądają przy pomocy Linuxa filmy legalnie kupione na płytach blu-ray, może, przynajmniej w teorii, zostać skazana na rok więzienia.

Możnaby więc pomyśleć, że punkty 5, 6 i 7 artykułu 27 ACTA są bez praktycznego znaczenia, gdyż zakazują tylko tego, co i tak już jest zakazane przez trzy akty prawne obowiązujące w Polsce, a na dodatek technicznie trudne do wykonania. Jednak realia są inne. Aby to wyjaśnić, zacznijmy od podkreślenia, że techniczna trudność obchodzenia systemów DRM chroni te systemy tylko dlatego, że współdziała z prawnymi zakazami. Zakazy powodują na przykład, że ci, którzy pracują nad obejściem DRM, nie publikują swoich spostrzeżeń, lecz wymieniają się nimi pokątnie, wyłącznie wsród ludzi zaufanych — a to jest niezbyt skuteczna metoda. Trudno też sobie wyobrazić, aby uczelnie techniczne wbrew prawnemu zakazowi zlecały zdolnym studentom pracę nad tym problemem w ramach ćwiczeń czy w ramach pracy dyplomowej. Trudno też, aby jakakolwiek organizacja otwarcie finansowała tego typu prace.

Tak więc prawne zakazy powodują, że sami tylko pasjonaci, a nie profesjonaliści działający w ramach swej pracy (na przykład naukowej lub dydaktycznej), parają się łamaniem szyfrów używanych przez DRM. Tym sposobem nawet tam, gdzie wysoka jakość techniczna wydaje się być głównym czynnikiem chroniącym dany system, w gruncie rzeczy prawne zakazy odgrywają decydującą rolę.

Pozostaje jednak pytanie o znaczenie porzepisów ACTA, które zdają się tylko dublować już istniejące zakazy. Otóż w rzeczywistości ACTA nie ogranicza się do dublowania, lecz wnosi nową jakość: umowa ta tym różni się od poprzednich aktów prawnych dotyczących prawa autorskiego, że kładzie nacisk nie na samo zakazywanie czegokolwiek, lecz na skuteczność zakazów. A właśnie prawo obowiązujące w zakresie obchodzenia DRM jest mało skuteczne, zarówno w Polsce jak w wielu innych krajach. Nawet w Stanach Zjednoczonych walka z obchodzeniem DRM metodami prawnymi jest prowadzona bardzo słabo (co może dziwić, jeśli zważymy, że to właśnie z inicjatywy Stanów Zjednoczonych zakaz obchodzenia DRM wpisano do traktatu WIPO z roku 1996 oraz do ACTA).

Jako przykład niech posłuży opublikowanie w Stanach Zjednoczonych w roku 2007 jednego z kluczy kryptograficznych, które pozwalają na obchodzenie systemu AACS (historia opisana w Wikipedii). Początkowo konsorcjum AACS zwalczało na drodze prawnej publikowanie klucza, ale walka ta poskutkowała reakcją ze strony tysięcy użytkowników internetu, którzy zaczęli publikować klucz na swoich stronach (walka z cenzurą w internecie polegająca na masowym kopiowaniu informacji, którą ktoś chciał ocenzurować, jest zjawiskiem znanym i nosi nazwę efekt Streisand). A takiej masowej reakcji już zwalczyć się nie dało. W obecnej chwili klucz, choć nominalnie nielegalny, jest powszechnie dostępny w internecie. Prawo zabraniające obchodzenia DRM po prostu nie działa, przynajmniej w tym przypadku.

Ale nawet po publikacji klucza możnaby sobie wyobrazić walkę na drodze prawnej z tymi, którzy odgrywają większą lub mniejszą rolę w obchodzeniu AACS. Możnaby na przykład próbować wyłapać i ukarać tych uzdolnionych kryptografów, którzy odkryli ten i inne klucze pozwalające obejść AACS. Możnaby nawet, w ramach akcji na dużą skalę, ścigać ludzi, którzy na swoich komputerach mają klucze i programy aplikacyjne zdolne kopiować filmy opublikowane na płytach blu-ray (na całym świecie takich ludzi jest zapewne ponad milion). Władze Stanów Zjednoczonych, Polski i innych państw mogłyby robić to wszystko, ale tego nie robią. Restrykcyjne prawo jest w dużym stopniu martwe. Jeśli ACTA wejdzie w życie, to jego rola będzie polegać właśnie na tym, aby restrykcyjne prawo było stosowane w pełni rygorystycznie.

Oczywiście sytuacja, w której obchodzenie DRM jest w praktyce możliwe, lecz (przynajmniej w teorii) nielegalne, bynajmniej nie jest dobra. Owszem, entuzjaści Linuxa w praktyce mogą oglądać, a nawet kopiować filmy pochodzące z blu-ray. Ale ci entuzjaści, to tylko niewielki ułamek społeczeństwa. Większość natomiast kupuje komputery i chce, żeby one działały bez potrzeby jakichś nielegalnych kombinacji. A żadna sieć handlowa nie zechce wziąć na siebie ryzyka sprzedaży oprogramowania nielegalnego. Póki taka sytuacja będzie się utrzymywać, Linux zapewne nie będzie w stanie przebić się ponad dwuprocentowy udział w rynku komputerów wyposażonych w odtwarzacze blu-ray.

Z tych przyczyn obrona wolnego oprogramowania (a więc obrona przemysłu informatycznego) nie może ograniczać się do sprzeciwu wobec ACTA. W interesie publicznym musimy pójść dalej i doprowadzić do takiej zmiany przepisów, aby dostęp do dzieł chronionych przez DRM był dla użytkowników Linuxa w pełni legalny, a nie tylko w jakimś stopniu tolerowany. Możnaby uzyskać ten efekt legalizując obchodzenie DRM w takim zakresie, w jakim jest to niezbędne do użytkowania Linuxa. Taka reforma nie miałaby w sobie nic rewolucyjnego: zarówno wyżej wspomniana dyrektywa europejska jak i prawo amerykańskie dopuszczają obchodzenie DRM w pewnych, ściśle określonych przypadkach. Dyrektywa (art. 6 paragraf 4) wylicza siedem takich przypadków. Jeden z nich dotyczy korzystania z dzieł na rzecz osób niepełnosprawnych (chodzić tu może np. o czytanie książek przez syntetyzator mowy lub ich wyświetlanie w alfabecie Braille'a w sytuacjach, gdy system DRM dopuszcza tylko zwykłe wyświetlanie na ekranie). Dodanie ósmego przypadku, dzięki któremu dyrektywa będzie bronić Linuxa tak, jak dziś broni osób niepełnosprawnych, nie naruszyłoby ogólnych zasad, jakie w tej sprawie przyjęła Unia Europejska.

Taka zmiana dyrektywy europejskiej byłaby na pewno trudna do przeprowadzenia, ale w obecnie panującej atmosferze politycznej, gdy przesadna obrona potentatów własności intelektualnej jest silnie krytykowana, można o tym marzyć. Co ważne, nie byłaby tu wymagana zmiana artykułu 11 traktatu WIPO, który zakazuje obchodzenia DRM. Artykuł ten jest bowiem dość ogólnikowy. Jego powszechnie przyjęta interpretacja jest taka, że każde państwo ma prawo wprowadzać bliżej niesprecyzowane wyjątki od tego zakazu.

O jaką stawkę walczy przemysł filmowy

Skoro wyjaśniliśmy, jakie szkody konsumentom i przemysłowi informatycznemu wyrządza DRM, to warto teraz spojrzeć na drugą stroną medalu i spytać, jakie właściwie korzyści DRM przynosi właścicielom praw. Czy przypadkiem DRM nie jest bronią obosieczną, która przynosząc korzyści potentatom własności intelektualnej jednocześnie wyrządza im szkody?

Aby znaleźć odpowiedź na te pytania, musimy najpierw wyjaśnić rzecz następującą: DRM ogranicza używanie i kopiowanie tylko tych egzemplarzy dzieła, które są zapisane w specjalnym formacie odpowiadającym danemu systemowi DRM i specjalnie zaszyfrowane. Jak można się domyślić, owe specjalne formaty oraz szyfrowanie używane są wyłącznie w legalnych egzemplarzach dzieł. DRM nie obejmuje więc kopii nielegalnych, takich, jakie można znaleźć np. na torrentach czy na rozmaitych serwisach wymiany plików.

DRM jest władny powstrzymać ściąganie przez internet nielegalnych kopii tylko w jeden sposób: utrudniając stworzenie pierwszej takiej kopii na podstawie legalnego (podlegającego DRM) egzemplarza dzieła. Gdy pierwsza nielegalna kopia zostanie już stworzona, to DRM w żaden sposób nie spowalnia jej rozpowszechniania czy masowego używania.

Czy DRM może skutecznie zablokować stworzenie takiej pierwszej nielegalnej kopii? Taka blokada byłaby skuteczna gdyby DRM był niemożliwy do obejścia. Jest jednak inaczej. Komputery odtwarzające dzieła są tak skomplikowane, że istnieją dziesiątki sposobów na uzyskanie kopii dzieła. Nie mówimy tu o tym, o czym była mowa poprzednio, czyli o sposobach na złamanie szyfru (to w istocie jest trudne), ale jedynie o sposobach na skopiowanie jednego dzieła, które jest odtwarzane przez system DRM. Nie mówimy tu też od masowym obchodzeniu DRM: dany system DRM może w istocie być na tyle dobrze zrobiony z punktu widzenia technicznego, że jego obchodzenie nie będzie masowe. Wyspecjalizowani piraci jednak zawsze sobie poradzą. A dla każdego dzieła wystarczy, aby jeden tylko pirat-specjalista na świecie zechciał obejść DRM i stworzyć nielegalną kopię.

Tak więc DRM nie zapobiega skutecznie masowemu rozpowszechnianiu nielegalnych kopii w internecie, czyli temu, co stanowi największą zmorę właścicieli praw.

DRM może natomiast zapobiegać kopiowaniu na niewielką skalę dzieł legalnie zakupionych. DRM powoduje, że przeciętny konsument, który nie jest specjalistą od obchodzenia DRM i na dodatek boi się kar za stosowanie tego procederu, nie będzie w stanie przekazać swoim znajomym kopii filmu, który kupił na płycie blu-ray. Innymi słowy: DRM jest bezsilne wobec piractwa na wielką skalę, dokonywanego przez specjalistów, natomiast może zapobiec kopiowaniu dzieł przez zwykłych konsumentów na małą i średnią skalę. Bilans nie wypada zbyt dobrze.

Bilans DRM wypada jeszcze gorzej gdy zważymy, że utrudnienia spowodowane przez DRM mogą odstraszać konsumentów od nabywania płatnych, legalnych egzemplarzy dzieł. Na przykład systemy DRM związane z formatami DVD i blu-ray powodują, że żadnych filmów kupionych na DVD i znacznej części filmów kupionych na płytach blu-ray nie można, bez obchodzenia DRM, oglądać na komputerach małych (a więc wygodnych w podróży), które nie mają odtwarzaczy płyt. Pirackie kopie ściągnięte z sieci można oczywiście w ten sposób oglądać.

Spór o DRM nie jest więc sporem o być albo nie być przemysłu filmowego, a jedynie o środki techniczne władne zwiększyć w ograniczonym stopniu zyski, jakie ten przemysł czerpie ze swych dzieł. Problem obchodzenia DRM nie da się porównać do tego, czym dla samotnych kobiet był dusiciel z Bostonu i nie jest na tyle ważny, by w jego imię warto było poświęciać możliwość używania na komputerach osobistych Linuxa, jednego z najważniejszych systemów operacyjnych na świecie. Nie zapominajmy, że Linux, podobnie jak filmy, też jest dziełem i też zasługuje na ochronę, tyle, że w tym przypadku nie chodzi o ochronę zysków, lecz o ochronę możliwości szerokiego używania tego dzieła.

  Tweet   Blogi Polityczne      

Kontakt do autora: mm@skubi.net

Czy chcesz, aby ten blog się rozwijał? Jeśli tak, to proszę Cię o pomoc: poinformuj o nim znajomych. Możesz wspomnieć o całym blogu albo o konkretnym artykule. Blog nazywa się skubi.net — to się da zapamiętać.

Kolejne teksty: Aby dostawać powiadomienia o nowych tekstach, możesz

  • wysłać maila (nawet pustego) do notify@skubi.net (Twój adres pozostanie wyłącznie do wiadomości redaktora serwisu, wyłącznie w celu powiadamiania o nowych tekstach)
  • albo, jeśli wolisz, używać RSS RSS lub Twittera .

Przedruki tego tekstu: Zapraszam do robienia przedruków, zarówno na papierze jak w internecie. Proszę, aby w przedruku widniało nazwisko autora i proszę o informację o przedruku (mailem albo na forum).